Czasy świetności i upadku zagórskiego Karmelu
Fundatorem klasztoru i kościoła był Jan Franciszek Stadnicki, wojewoda wołyński. Prace budowlane trwały 30 lat, a pierwsi bracia zamieszkali tu w 1714 roku. Już od tego roku udzielali posług religijnych w kaplicy, a od 1730 roku w nowo wybudowanym kościele pw. Zwiastowania NMP z Góry Karmel. Należy zaznaczyć, że w tym okresie mieszkańcy Zagórza nie mieli świątyni i uczęszczali do kościoła parafialnego w Porażu. Zatem aż do połowy XVIII wieku karmelici posługiwali mieszkańcom Zagórza i okolic. Klasztor przeżywał czasy świetności, zaznaczające się także wielkim kultem Matki Boskiej z Karmelu, której statua stała przed wejściem do świątyni. W dni odpustowe przybywały rzesze pielgrzymów z bliższych i dalszych okolic, a nawet z Węgier. Przy kościele działał chór i zespół muzyczny, który pomagał organiście w uświetnianiu uroczystości religijnych. Klasztor był miejscem pracy dla okolicznych włościan – kucharza, rzemieślników, praczek i sprzątaczy. Opiekę lekarską nad zakonnikami i weteranami wojskowymi sprawował medyk. Należy przypomnieć, że fundator nałożył na braci obowiązek, aby opiekowali się dwunastoma wysłużonymi żołnierzami. Mieszkali oni w kordegardzie, a w razie choroby mieli zapewnioną opiekę i kurację w wybudowanym na ten cel szpitalu. W przypadku zagrożenia mieli służyć zakonnikom wiedzą i pomocą z zakresu wojskowości.
Bracia zakonni oprócz posług religijnych, obowiązkowych modlitw i kontemplacji, mieli obowiązek sprawdzać stan gotowości warowni do obrony. Wszystkie funkcje, które spełniali karmelici, zbliżały ich do wiernych. Należy przypuszczać, że tego życzył sobie nieżyjący już wówczas fundator, Jan Franciszek Stadnicki i jego córka Anna, która przeznaczyła swoje klejnoty i srebra na rzecz Karmelu. W dowód uznania za pracę wśród miejscowej ludności władze zakonu podniosły go do godności przeoratu.
Lata konfederacji barskiej zakłóciły spokojną egzystencję zagórskich karmelitów. Podobnie jak ich współbracia z Baru, udzielali wsparcia i pomocy walczącym. W listopadzie 1772 roku warownia zagórska gościła barszczan, którzy przez wiele dni odpierali szturmy Rosjan dowodzonych przez generała Drewitza. Ostrzał artyleryjski spowodował pożar i zniszczenia klasztoru oraz kościoła. Przez wiele lat bracia próbowali przywrócić konwent do dawnej świetności, niestety bezskutecznie. Po pierwszym rozbiorze nastąpiło pogorszenie sytuacji politycznej i społeczno-gospodarczej. Zaborca austriacki prowadził represyjną politykę wobec zgromadzeń zakonnych, jedne likwidując, inne doprowadzając do ruiny gospodarczej. Dodatkowym posunięciem była ingerencja w wewnętrzne życie wspólnot. To wszystko razem spowodowało, że karmelici dosłownie cierpieli głód. By rozbić spójność zagórskiego Karmelu, władze umieściły w nim zakonników z innych ośrodków karmelickich, takich jak: Przemyśl, Lwów i Milatyn. Nic dziwnego, że w tej sytuacji nastąpił upadek życia zakonnego.
W roku 1816 otwarto Dom Poprawy dla księży. Pensjonariuszy umieszczono w kordegardzie, w której niegdyś mieszkali weterani wojskowi. Od lipca 1821 roku rektorem Domu Poprawy został karmelita, ks. Jan Kanty Gajewicz, były proboszcz parafii zagórskiej (w latach 1802–1805), zaś przeorem ks. Leonard Umański. Ks. Gajewicz na spowiednika pensjonariuszy Domu Poprawy powołał ks. Jana Włodzimierskiego. Postępy resocjalizacji musiały być mizerne i kapelan Jan przeżywał kryzys moralny i duchowy. Wynikami pracy ks. Jana interesował się jego przełożony – Rektor Domus, ks. Gajewicz, który mógł mieć pretensje do podwładnego. Tymczasem klasztor żył swoim życiem, choć zasięg oddziaływania religijnego był w tym czasie mniejszy niż w XVIII wieku. Od kilkudziesięciu lat działał kościół parafialny w Zagórzu.
Czy jesteśmy w stanie odtworzyć wydarzenia sprzed lat? Na podstawie ksiąg parafialnych można to zrobić tylko wycinkowo. Należy przybliżyć okoliczności, które towarzyszyły temu „sądnemu dniu” – 26 listopada AD 1822. Ów dzień mógł być ponury i mógł wpływać źle na samopoczucie zakonników, nie tylko ks. Jana. Jak zwykle odprawił on jednak mszę, na której ochrzcił dziecię płci żeńskiej o imieniu Katarzyna, z rodziców: Teodora Jawczaka i Zofii z domu Golarz. Ojciec był grekokatolikiem, a matka rzymskokatoliczką. Rodzicami chrzestnymi byli: Michał Golarz i Anna Porębska. Wszyscy „rustici” – czyli wiejscy.
Uczestnicy ceremonii chrztu nie przeczuwali, że jest to ostatnia msza w klasztornym kościele, nie tylko dla nich, ale i dla okolicznej ludności. A także dla ks. Włodzimierskiego. Uzmysłowili to sobie po powrocie do chat, gdy po południu ujrzeli nad klasztorem płomienie ognia. Pożar szalał kilka dni i widoczny był w promieniu kilkunastu kilometrów. Okoliczna ludność obserwowała żywioł z przerażeniem i poczuciem bezsilności. Potwierdza to na podstawie przekazów rodzinnych prof. Ryszard Wiktor Schramm w Prywatnej podróży pamięci.
Data zagłady Karmelu znikłaby z ludzkiej pamięci, gdyby nie lakoniczna notatka w Liber Baptisatorum z lat 1786–1839. Odnalazł ją pierwszy ks. Adam Fuksa, proboszcz zagórskiej parafii. Znajduje się ona pod datą chrztu wspomnianej Katarzyny Jawczak. Treść w tłumaczeniu na język polski brzmi następująco: „Na wieczną pamiątkę. W tym nieszczęśliwym dniu, w którym o godzinie drugiej po południu klasztor, kościół i dom poprawy został w proch obrócony”. Wystarczy porównać charakter pisma ks. Gajewicza i ks. Włodzimierskiego, by stwierdzić autorytatywnie, że notatka o chrzcie i o pożarze Karmelu jest pisana ręką tego pierwszego. Tymczasem S. Stefański podaje, że notatkę o podpaleniu „przed aresztowaniem, podpisał o. Włodzimierski Carmelita Discalceatus”. W rzeczywistości jest to zwyczajowa formułka, którą wypełniał ksiądz udzielający sakramentu chrztu. Zatem ów zapis oznacza „Bapt.(czyli ochrzcił) Jan Włodzimierski Karmelita Bosy” W tym wypadku za ks. Jana podpisał się rektor Gajewicz. Dlaczego ks. Gajewicz wpisał wzmiankę o pożarze obok notatki o ostatniej ceremonii chrztu udzielonej przez ks. Włodzimierskiego? Należy przypuszczać, że w dniu pożaru ks. Włodzimierski został aresztowany i pośpiesznie wywieziony do Lwowa. Tam miał się przyznać do podpalenia Karmelu. Samo przyznanie się do winy nie przekonało ks. Gajewicza, mogło bowiem być wynikiem szantażu policji austriackiej. Dla policji karmelita Jan był niewygodnym więźniem. Po dziesięciu latach opuścił lwowskie więzienie i wstąpił do Karmelitów Trzewiczkowych. Z powodu wykroczeń trafił jednak do Domu Poprawy w Przeworsku. Wydaje się mało prawdopodobne, by tak niszczycielski pożar wybuch z powodu jednego, niewielkiego źródła ognia – według tej wersji miał bowiem ks. Włodzimierski, podczas kłótni z przeorem upuścić na podłogę lampę oliwną. Jest wszakże również druga wersja. Być może powodem pożaru było celowe podpalenie, a dokonali go ludzie nasłani przez sanockiego starostę, prawdopodobnie z inicjatywy władz zaborczych. Nigdy zapewne nie dowiemy się, czy ks. Włodzimierski rzeczywiście był sprawcą pożaru, czy też jego aresztowanie i przyznanie się do winy było wynikiem policyjnej prowokacji.
W roku 1959 robotnicy pracujący przy odbudowie klasztoru odkryli kości karmelitów. Przed powtórnym pochówkiem modlił się nad nimi ks. prałat Antoni Porębski – wielki entuzjasta odbudowy Karmelu. Znał dwie wspomniane notatki ks. Gajewicza i świadomy był faktu, że jego prababka Anna, będąc matką chrzestną Kasi Jawczak, brała udział w ostatniej w dziejach Karmelu mszy, którą sprawował nieszczęsny spowiednik Domu Poprawy. Prałat Antoni, podobnie jak jego poprzednik przed 140 laty, nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kto wyznaczył dzień 26 listopada na zagładę sanktuarium Matki Boskiej z Góry Karmel.
Kulisy zaniechania odbudowy zagórskiego karmelu
Zniszczenia spowodowane kilkudniowym pożarem nie były tak duże, by klasztor nie mógł dalej funkcjonować. Wiele pomieszczeń ocalało i mogły one dalej służyć zakonnikom. Potwierdził to w swojej relacji ówczesny dziedzic Zagórza – Franciszek Truskolaski. Gdyby zatem była wola odbudowy Karmelu i potrzebne ku temu środki finansowe, to sprawa znalazłaby się na dobrej drodze. Jednak atmosfera wokół klasztoru była zdecydowanie nieprzychylna. Biskup Gołaszewski nie interesował się odbudową i odnową życia zakonnego, choć mógł wezwać na pomoc rozsianych po parafiach karmelitów. Jednak skandal związany z osobą ks. Włodzimierskiego i naciski władz austriackich miały decydujący wpływ na postawę biskupa przemyskiego – opiekuna konwentu. W latach 1823–1831 życie zakonne biegło zatem swoim torem. Wzmiankowany dziedzic, Franciszek Truskolaski, w relacji z dnia 20 lutego 1823 roku, podaje, że z pożaru ocalał obszerny refektarz, w którym mogło się pomieścić kilkanaście osób, oraz kilka cel. Jednak zgodnie z decyzją przeora Umańskiego zakonnicy zamieszkali w chłopskich chatach. W klasztorze pozostał tylko Jan Kanty Gajewicz – rektor Domu Poprawy wraz ze swymi pensjonariuszami oraz weterani wojskowi, których było już wówczas tylko sześciu (Mikołaj Solon, Antoni Swarecki, Tomasz Bernacki, Jan Podsobiński, Stanisław Bazański i Gaspar Panasiewicz). Do ich dyspozycji pozostawał szpital obsługiwany przez karmelitów – na utrzymanie inwalidów i ich leczenie musiał łożyć zubożały konwent. Zachowały się konkretne sumy związanych z tym wydatków z kilku lat: np. w 1atach 1819–1820 wydano na ten cel 225 reńskich i 5 fenigów, w latach 1821–1822: 222 reńskich.
Wypada wreszcie podsumować działalność ostatniego przeora, o. Leonarda Umańskiego. Jego dwaj poprzednicy – Albert Szadkowski i Józef Karniewski – doprowadzili konwent do ruiny gospodarczej. Ten ostatni tuż przed śmiercią zadłużył Karmel u Potockiego na sumę 5 421 florenów. Próbę naprawy gospodarczej klasztoru, na wyraźne polecenie konsystorza przemyskiego, podjął o. Umański, będący na parafii w Przysietnicy. O tragicznej kondycji Karmelu tak pisał nowo obrany przeor: „Klasztor był obciążony długami, kościół bez dachu. Klasztor również i inne budynki zdezelowane, bydło wychudzone. Nie było bowiem, ani wozu czym by drzewa przywieźć z lasu. W ostatnim nieładzie zastałem ten klasztor” – notatka ta pochodzi z 1819 roku. O. Leonard najpierw przeniósł stolarza, Ignacego Skowrońskiego, na folwark u podnóża wzgórza klasztornego, przydzielając mu więcej ziemi pod uprawę. W dawnej woskowni kazał umieścić klasztorne bydło. Jego staraniem zostały naprawione dachy nad klasztorem, browarem i dwoma basztami. W części gospodarczej klasztoru powstała nowa kuźnia. Zasługą przeora Umańskiego było też odrestaurowanie studni klasztornej. Po dwu latach ciężkiej pracy klasztor powracał do czasów swojej świetności. W roku 1821, z polecenia biskupa Gołaszewskiego, do klasztoru przybył o. Jan Włodzimierski jako spowiednik Domu Poprawy. Biskup Gołaszewski w piśmie do władz austriackich podał, że sprawcą pożaru klasztoru był właśnie ks. Włodzirnierski. Z wiadomych względów nie mógł wskazać, kto go inspirował i kto mu pomagał. Ślady mogły prowadzić do władz zaborczych, zainteresowanych likwidacją konwentu. Wygodnie było podać jednego sprawcę, zwłaszcza, że się sam przyznał. Przeor Umański w przedłożonej opinii tak go scharakteryzował: „… quidnuid fecit, fecit imprudenter et quasi mente captus”. W tłumaczeniu na jezyk polski można to ująć następująco: „…cokolwiek czyni, czyni w sposób nieczysty z powodu mętnego umysłu”. Dalej stwierdzał przeor, że Włodzimierski „świetnie umiał przekręcać fakty i składać odpowiednie denuncjacje w urzędach cywilnych”. A może denuncjował współbraci na policji? Może policja austriacka podsycała konflikt o. Jana z przeorem? Już w kilka miesięcy po pożarze biskup Gołaszewski zwrócił się do władz o likwidację konwentu i przydzielenie jego majątków do dóbr kapituły przemyskiej! Zagórskich zakonników proponował przenieść do innych klasztorów w Galicji, wyznaczając każdemu z nich roczną pensję. Mimo takiej sugestii władze zaborcze zwlekały aż do jesieni 1831 roku. Upadek powstania listopadowego w zaborze rosyjskim i towarzyszący temu nastrój przygnębienia, skłaoniły władze austriackie do kasaty Karmelu. Intencje ich były inne niż biskupa Gołaszewskiego. Zakonnicy polscy byli postrzegani jako propagatorzy niepodległościowej tradycji – a zagórscy karmelici dali w przeszłości tego dowody. Austriacy nie spełnili prośby biskupa, bo majątki Karmelu przeszły na skarb państwa i do funduszu religijnego, a Domus Correctionis (Dom Poprawy) przeniesiono do Przeworska. W roku 1837 roku znalazł się w nim ks. Włodzimierski – już nie jako spowiednik, tylko pensjonariusz, po siedmioletnim więzieniu i sześcioletnim pobycie u karmelitów trzewiczkowych we Lwowie. Przyczyną tego były wykroczenia, jakich się dopuszczał w nowym zgromadzeniu. Szła więc za nim opinia dawnego przełożonego – o. Leonarda, że to człowiek zazdrosny, wichrzyciel pokoju, krętacz i denuncjator. A jaką opinię wystawiła mu policja austriacka? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Przerwana odbudowa zagórskiego klasztoru
Śledząc dzieje klasztoru Karmelitów w Zagórzu przenosimy się z XIX wieku do lat pięćdziesiątych XX stulecia.
„Październikowa odwilż” wywołała eksplozję aktywności wśród obywateli. Rolnicy rozwiązywali spółdzielnie produkcyjne, robotnicy tworzyli w fabrykach zalążki samorządu, a naukowcy i studenci zakładali kluby dyskusyjne. Z internowania w Komańczy zwolniono Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Idea odbudowy była żywa w świadomości kilku pokoleń mieszkańców tej ziemi – wszak karmelici pozostawili po sobie szacunek i wdzięczną pamięć za ponad stuletnia posługę religijną. Wielkim entuzjastą odbudowy był zagórzanin – mgr inż. Tadeusz Żurowski – generalny konserwator zabytków archeologicznych w Ministerstwie Kultury i Sztuki. To dzięki jego staraniom wojewódzki konserwator zabytków już wiosną 1957 roku wyraził zgodę na odbudowę klasztornej warowni. W ślad za tą decyzją, 27 maja 1957 roku, władze Prowincji Karmelitańskiej w Warszawie wyraziły wolę odbudowy klasztoru i kościoła. Należy zauważyć, że wcześniej władze prowincji konsultowały tę inwestycję ze wspomnianym inż. Żurowskim, wielkim autorytetem w dziedzinie archeologii i ochrony zabytków. Już w latach międzywojennych (w 1939 roku) za prace graficzne z drzeworytnictwa i ekslibrisów otrzymał on na Wystawie Międzynarodowej w Paryżu I Nagrodę. Wydał w sumie około 100 publikacji z zakresu archeologii, prehistorii, historii sztuki, architektury, konserwacji i ochrony zabytków, itp. Po drugiej wojnie światowej prowadził prace archeologiczne w Biskupinie, koło Opatowa, w Trepczy i w Zagórzu. Owocem tych ostatnich była inwentaryzacja fresków w klasztornym kościele. W 1957 roku przygotował z urzędu plany odbudowy i zabezpieczenia całości inwestycji dla zagórskiego Karmelu, zlecając kierowanie pracami inż. Marianowi Wierzbińskiemu z Sanoka. Na konsultanta powołany został Stefan Stefański – dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku. Prowincja karmelitańska oddelegowała do Zagórza o. Józefa od MB z Góry Karmel (Jan Prus), brata Wawrzyńca Radkiewicza, a później o. Aureliusza Balonka. Wielką pomoc okazali: ówczesny proboszcz zagórski – ks. Adam Fuksa i ks. prałat Antoni Porębski z Sanoka. To oni, z pomocą o. Józefa, urządzili symboliczny pogrzeb zakonników zmarłych w XVIII wieku i na początku XIX stulecia. Miało to związek z profanacją ich miejsca spoczynku przez poszukiwaczy przygód i skarbów, którzy zakradali się do klasztornych podziemi. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu parafian, karmelici wykonali wiele prac, które zmieniły wygląd spalonego obiektu. Wyniki były imponujące: odgruzowano studnię i otoczenie kościoła, posegregowano gruz i kamień budowlany oraz urządzono warsztat stolarski. W dalszej kolejności oczyszczono z roślinności mury i nakryto dachem dawną kordegardę. Prace przygotowawcze i budowlane odbywały się dzięki ofiarności zagórzan i okolicznej ludności, przy udziale niewielkich funduszy zakonu i znikomej dotacji finansowej ministerstwa. Środki te okazały się niewystarczające i o. Józef zdecydował się na wyjazd do USA i Kanady z misją zbierania funduszy na odbudowę Karmelu. Spotkał się tam z wielką życzliwością i ofiarnością rodaków. Niestety, po powrocie do Zagórza, o. Józef zachorował i wkrótce zmarł. Po jego zgonie władze wojewódzkie nie miały żądnych skrupułów, by zniszczyć rozpoczęto dzieło. Wydano zarządzenie o przerwaniu prac budowlanych i eksmisji o. Balonka i brata Radkiewicza. Miało to miejsce 10 października 1962 roku. Władza komunistyczna powtórzyła zatem po 130 latach to, co zrobił niegdyś zaborca – zamach na Karmel. Pięcioletni wysiłek i zapał wiernych i duchowieństwa poszedł na marne. Ostateczny cios ruinom miała zadać przyroda – warunki atmosferyczne i bujna roślinność. W ciągu zaledwie 30 lat ich działanie pogłębiło proces zniszczeń. Wydawało się, że żadna siła nie jest zdolna powstrzymać całkowitej zagłady klasztoru. Runęła część baszty od strony wschodniej i znikła większość iluzjonistycznych fresków w klasztornym kościele. Wszystko wskazywało na to, że nie minie wiele lat, a ruiny klasztoru będziemy oglądać tylko na archiwalnych fotografiach. Czekał nas jednak jeszcze jeden – tym razem pozytywny – zwrot w dziejach zagórskiego Karmelu.
Podczas prób odbudowy klasztoru na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku wydano pocztówki, będące zarazem cegiełkami na wsparcie tych prac. Kilka z tych pamiątkowych kart, pochodzących ze zbiorów p. R. Zimny, reprodukujemy w tym miejscu.
Uratowany zabytek
Zmiany ustrojowe, które nastąpiły po 1989 roku znów obudziły nadzieję na ocalenie ruin, jeśli już nie na odbudowę spalonego klasztoru. Mając poparcie entuzjastów, władze Gminy, na czele z panem burmistrzem Jackiem Zającem, postanowiły ratować zabytek. Podjęto starania prawno-administracyjne, dotyczące przejęcia obszaru klasztornego od Skarbu Państwa przez Gminę, a następnie o pozwolenie konserwatora wojewódzkiego na odbudowę i zapewnienie nadzoru z jego strony. Rozpoczęto zakończone sukcesem starania o fundusze od władz wojewódzkich. Wkrótce prace ruszyły (zatrudniono przy nich bezrobotnych). W pierwszej fazie zabrano się za wycinkę drzew i krzaków. Dalsze etapy obejmowały odbudowę baszt, wzmacnianie murów kościoła i wypełnianie ubytków w murze. Pracom budowlanym służyła też akcja promująca inicjatywę odbudowy i sam Karmel w środkach masowego przekazu, co wzbudziło zainteresowanie wycieczek i turystów. Uwieńczeniem pierwszego etapu odbudowy była rekonstrukcja postumentu naprzeciw głównego wejścia do kościoła i ustawienie na nim figury Matki Boskiej Królowej Karmelu. Powrót figury miał wymiar nie tylko religijny, ale też historyczny, z uwagi na czterystuletnią obecność karmelitów bosych na ziemiach polskich, a stutrzydziestoletnią w Zagórzu. Obecność figury ma także przypominać turystom o godnym zachowaniu w miejscu dawnego sanktuarium Matki Boskiej z Góry Karmel. Należy zaznaczyć, że zachowanie wycieczek i zwiedzających faktycznie zmieniło się na korzyść. Już od trzech lat, w lipcu, w święto Matki Boskiej Królowej Karmelu przed klasztornym kościołem odprawiana jest uroczysta Msza Święta gromadząca rzeszę wiernych z Zagórza i okolic. Coroczna uroczystość religijna jest ukoronowaniem pierwszego etapu odbudowy klasztoru i daje jej uczestnikom poczucie satysfakcji.
Warto tu zacytować nieżyjącego już entuzjastę odbudowy, śp. Stefana Stefańskiego, autora publikacji o zagórskim klasztorze: „Jest we mnie głębokie pragnienie, aby ta skromna książeczka mogła stać się iskrą, która wielki pożar – ale nie taki, co niszczy, ale pożar w sercach tych, którzy, jak i ja chcieliby ujrzeć Karmel zagórski na nowo, jak dawniej tętniący życiem. Obiekt Karmelitów Bosych w Zagórzu jest jeszcze do uratowania – po prostu do odbudowy”.
W tym szczęśliwym zakończeniu dramatu Karmelu ośmielamy się widzieć ingerencję Ojca Świętego Jana Pawła II. W latach pięćdziesiątych nawiedził on, jako Ksiądz Profesor, naszą parafię. Zaszczytu tego dostąpił kościół parafialny i ruiny klasztoru – dlatego też znalazły się one na trasie Szlaku Papieskiego. Wizyta Księdza Karola Wojtyły w zagórskim Karmelu nie była przypadkowa, bowiem w młodości marzył o wstąpieniu do zakonu karmelitów bosych i rozczytywał się w pismach św. Jana od Krzyża. Opatrzność jednak zadecydowała inaczej.
Magia tego miejsca będzie teraz w większym stopniu przyciągać turystów, a jego promocja, być może, przyczyni się do powstania zagórskiego Karmelu z ruin.